8.14.2012

O rysiu co dzikom się kłaniał .

    Są takie dni co bardziej zapadają w pamięć, taki dzień był właśnie prawie pięć lat wstecz.
    
   Wracając wieczorem z rykowiska we wrześniowy dżdżysty dzień na puszczańskiej drodze przemkną mi rudy punkt – lis? Przykładam wizjer aparatu do oka i czarna końcówka kity daje do zrozumienia, że mam do czynienia z rysiem. Środek Puszczy Białowieskiej ryś i ja. Świetna sprawa.

    Podkradam się jeszcze parę metrów w stronę kocura, wygodnie zasiadam na poboczu drogi i zaczynam obserwować. Cała uwaga rysia skoncentrowana była na pobliskich zaroślach, które rozciągały się po drugiej stronie leśnego duktu. Nagle rozległ się hałas łamanych gałęzi i szelest liści – jednocześnie obracamy głowy w stronę hałasu i czekamy co wyjdzie na drogę.
    Wyłaniający się ciemny ryj oznajmia przybycie dzika, a dokładnie dwóch. Czekam na rozwój sytuacji. Ryś przysiadł na tylnych łapach i grzecznie jak przystało na leśnego dżentelmena, obserwuje jak dziki w odległości zaledwie kilku metrów od niego powolnym krokiem, łypiąc wzrokiem na kocura przechodzą na drugą stronę drogi i znikają w leśnej gęstwinie. Ryś pięknie się ukłonił.

    Ryś wolnym krokiem zaczął stąpać w moim kierunku. Nagle zatrzymał się, przysiadł, a następnie dał susa w przydrożne zarośla.


    Odetchnąłem chwilę, przejrzałem zdjęcia w aparacie i ruszyłem do miejsca gdzie znikł ryś. Zbliżając się do owego miejsca doszedł mnie głośny ostrzegawczy pomruk. Uświadomiłem sobie że mój kolega nadal przebywa w pobliżu. Po chwili znikł w przepastnej Puszczy Białowieskiej.

Zdjęcia stanowią jedynie dokumentacje zdarzenia.