Są takie dni co bardziej
zapadają w pamięć, taki dzień był właśnie prawie pięć lat
wstecz.
Wracając wieczorem z
rykowiska we wrześniowy dżdżysty dzień na puszczańskiej
drodze przemkną mi rudy punkt – lis? Przykładam wizjer aparatu do
oka i czarna końcówka kity daje do zrozumienia, że mam do
czynienia z rysiem. Środek Puszczy Białowieskiej ryś i ja. Świetna
sprawa.
Podkradam się jeszcze
parę metrów w stronę kocura, wygodnie zasiadam na poboczu drogi i
zaczynam obserwować. Cała uwaga rysia skoncentrowana była na
pobliskich zaroślach, które rozciągały się po drugiej stronie
leśnego duktu. Nagle rozległ się hałas łamanych gałęzi i
szelest liści – jednocześnie obracamy głowy w stronę hałasu i
czekamy co wyjdzie na drogę.
Wyłaniający się
ciemny ryj oznajmia przybycie dzika, a dokładnie dwóch. Czekam na
rozwój sytuacji. Ryś przysiadł na tylnych łapach i grzecznie jak
przystało na leśnego dżentelmena, obserwuje jak dziki w odległości
zaledwie kilku metrów od niego powolnym krokiem, łypiąc wzrokiem
na kocura przechodzą na drugą stronę drogi i znikają w leśnej
gęstwinie. Ryś pięknie się ukłonił.
Ryś wolnym krokiem
zaczął stąpać w moim kierunku. Nagle zatrzymał się, przysiadł,
a następnie dał susa w przydrożne zarośla.
Odetchnąłem chwilę,
przejrzałem zdjęcia w aparacie i ruszyłem do miejsca gdzie znikł
ryś. Zbliżając się do owego miejsca doszedł mnie głośny
ostrzegawczy pomruk. Uświadomiłem sobie że mój kolega nadal
przebywa w pobliżu. Po chwili znikł w przepastnej Puszczy
Białowieskiej.
Zdjęcia stanowią jedynie dokumentacje zdarzenia.